W opowieści o Ani i Patryku najpierw jest bardzo sielsko i romantycznie. Przyjeżdżamy do Krupskiego Młyna. Znamy trochę tę okolicę i powiemy Wam tyle – oaza spokoju, zieleń, na bank wszyscy się tu znają. To miejsce ma dobre fluidy.
Monika biegnie do Pani Młodej. Tam spokój, cisza, skupienie i czas zabiegów upiększających. Ania wita nas wielkim uśmiechem, który nie zniknie już z jej buzi do końca dnia. Tylko welon zepsuł jej na chwilę wyraz twarzy, ale bez wielkich ceregieli szybko się go pozbyła i ruszyła dziarsko na swój ślub. Po co się przejmować takimi detalami, skoro zaraz się hajtnie ze swoim ukochanym mężczyzną. Szanujemy to bardzo!
Łukasz biegnie do Pana Młodego, puka, a drzwi otwiera mu …. Dawid Podsiadło? To naprawdę Ty? Nie. To Patryk! Uff. (Wybacz Patryk, to ostatni raz, gdy odgrzewamy tego kotleta).
Ania i Patryk to fajni ludzie. Wcześniej rozmawialiśmy tylko na Skype. Po spotkaniu na żywo od razu było wiadomo, że nikt się tutaj nie będzie zamartwiał bzdurami, ani nie będzie chodził ze smutną miną. Stylówka ślubna totalnie niewymuszona, wszystko w punkt. Delikatna sukienka, oryginalny garnitur, bukiet z polnych kwiatów spod ręki mistrzów z Wietrznego Pola. Nasze fotograficzne serca się radują.
Co dalej, co dalej? Kościół, a w nim cudowne światło, i duża przestrzeń, i światłocienie. Uczta dla oka.
A potem? A potem było mocno i intensywnie. Wesela są różne. Niektórzy wolą sobie posiedzieć i pogadać, pospacerować po ogrodzie. A na niektórych jest od razu szał i ogień na parkiecie. Obserwujemy sobie Was zawsze i jednak kluczem jest zgrana ekipa. Tutaj ewidentnie wszyscy się lubią i nikt się nie oszczędzał. Dj Kokot dawał czadu (serio, ten koleś ma energię), próbował zmęczyć gości, ale oni byli nie do zdarcia. W takich warunkach zdjęcia same się robią.
Aniu, Patryku jeszcze raz dziękujemy za zaproszenie nas na swój ślub. Bawiliśmy się świetnie, a zdjęcia wyszły nam bardzo ładne;) Wszystko dzięki Wam. Szczęścia na Waszej nowej roztańczonej drodze życia.